poniedziałek, 23 grudnia 2013

All I want for Christmas is you!

Święta już tuż-tuż. Wręcz jutro jest Wigilia, jakby ktoś nie zauważył. ...ja nie zauważyłem (pomijam fakt, że nie ma śniegu przypominającego, że to już zima oraz temperatury będą raczej plusowe). Nieistotne. Ważne, że sobie przypomniałem. I całe porządki nagle nabrały sensu...

Najlepsze życzenia oczywiście od Davida Tennanta, aktualnie ze stylowym warkoczem i w kultowym sweterku.

sobota, 21 grudnia 2013

Bon Apetit!

Mniam.
Dzisiaj podzielę się z Wami najsmaczniejszym serialem jaki ostatnio oglądałem. Sądzę, że się ze mną zgodzicie, chodzi bowiem o Hannibala.


niedziela, 15 grudnia 2013

I need your help. And I wish I could trust you...

Thor.
Mroczny świat.


W końcu udało mi się wybrać na ten najnowszy film Marvela. Wcześniejsze problemy z czasem, chyba Wam o nich wspominałem, uniemożliwiały mi to przez długi czas. Na szczęście idą święta, więc... :) Po drodze przeczytałem też kilka porządnych recenzji, które bardzo pozytywnie podeszły do tego tytułu. Bałem się, że znajomość cech tego filmu wpłynie na mój odbiór, ale, szczęśliwie, tak się nie stało.
W takim razie, teraz pora na moją opinię.
(Zamieszczam też ostrzeżenie przez spoilerami, ale tyle czasu minęło, że wszyscy, którzy chcieli to zobaczyć już to pewnie widzieli...)

niedziela, 8 grudnia 2013

Oto jak kilka zdjęć może uczynić życie lepszym.

Raj na Ziemi nie jest aż tak trudno stworzyć. Wystarczy pojechać do Japonii (konkretnie do Tokyo) ze sporą ilością jenów, żeby zakosztować rozkoszy niebiańskich. Warto.


sobota, 7 grudnia 2013

You have failed this city.

Arrow.
Starling City is protected.
Wykonane przez Psychotic Mayhem z serwisu deviantArt.
Kilka opinii o pierwszym sezonie Arrow.
Nie wiem jak napisać to bez spoilerów skoro to bardzo zaskakujący serial. Bardzo. Więc nie będę ich pomijał, tylko użyję bardzo ładnej opcji "Wstaw zwijanie tekstu", żeby osoby nie chcące nadmiaru informacji mogły uciec w porę. Nie chcę psuć zabawy spoilerami, bo sam zaczynałem ten serial nie wiedząc o nim absolutnie nic. Tak jest najlepiej.
Jeśli Ty, Czytelniku, jesteś zainteresowany tą produkcją, powiem tylko, że naprawdę warto. Fabuła jest ciekawa, zaskakująca (jak wcześniej wspomniałem) i, przede wszystkim, wciągająca.

niedziela, 1 grudnia 2013

Twórczość graficzna #6. The bridge.

Idąc za ciosem, podzieję się z Wami moją twórczością graficzną sprzed tygodnia, rysunek zrobiony do wczorajszego wpisu. Wiem, że to nie brzmi zbyt chronologicznie, ale narysowałem to na wenie tuż po finale, a że po drodze sam artykuł udało mi się napisać dopiero wczoraj, to można to wyjaśnić.
Sorry, nie mam TARDIS, niestety.

Wracając słowem opisu. Narysowałem Korrę w jej nowym stroju drugiego sezonu w stanie Avatara, kontrolującą wodę. Woda dość naiwnie narysowana, ale tak to sobie wymyśliłem. No i użyłem do niej moich starych flamastrów :) No i kredek. Ogólnie cały rysunek zrobiony kredkami firmy Faber-Castell (zawsze myli mi się z Castiel), a kontury naszej pani Avatar wykonane przy pomocy specjalnego cienkopisu, który kupiłem do rysowania komiksów, ale nie mam czasu, żeby je robić, więc zadowalam się nim w pojedynczych pracach.

Enjoy :)

sobota, 30 listopada 2013

The bridge.

Avatar.
The Legend of Korra: Spirits.


Premiera finału drugiego sezony Korry odbyła się już jakiś czas temu. Również, jakiś czas temu, miałem napisać recenzję. Wiecie, że pod drodze mieliśmy Pięćdziesięciolecie Doctora Who, więc musiałem zmodyfikować listę priorytetów.
Ale teraz nadszedł już czas.

Ogółem od serii Avatar.
Jest to animacja Nickeloden opowiadająca o losach magów. Są to magowie specyficzni, ponieważ zamiast typowych czarów 'Abracadabra' tkają oni żywioły. (Lubię to polskie tłumaczenie, że oni "tkają".) Przez żywioły rozumiemy oczywiście wodę, ogień, ziemię oraz powietrze. Jak można łatwo się domyślić, potrzebny jest ktoś silniejszy, kto będzie się ludźmi opiekował, bo przecież sami się nie dogadają. Ta rola spada na tzw. Avatara czyli władcę wszystkich żywiołów. Żeby nie było zbyt prosto, to mamy po drodze jeszcze świat duchów. Rola Avatara nie sprowadza się do bycia mediatorem między ludźmi, a ludźmi, ale między ludźmi, a duchami. Jest on mostem pomiędzy światem duchów i ludzi.

#1. Pierwszym zaprezentowanym nam Avatarem w serialu jest Aang, ostatni władca powietrza. Ma dwanaście lat, przez 100 lat był zamrożony, a przez brak Avatara Nacja Ognia pomyślała sobie, że skoro nikt jej nie pilnuje to może sobie spokojnie rozpocząć inwazję na resztę świata. Ale władca żywiołów wraca i musi zakończyć wojnę.

#2. Potem pojawia się Korra, kilkadziesiąt lat po Aangu, który już średnio żyje, a jego dzieci mają po czterdzieści lat. Poznajemy ją jako nastolatkę nie umiejącą opanować magii powietrza. Musi walczyć z Amonem, który za punkt honoru wziął sobie odebranie magii jej i jej pobratymcom (czyt. magom). "Czy Korra zdoła pokonać Amona?!"

Trzy sezony Aanga i pierwszy Korry są godne polecenia. Wszystkie mają lepsze lub gorsze odcinki. Są ciekawe, a sama koncepcja świata, choć można nazwać ją niczym nowym, jest bardzo interesująca. Czasami przekraczają, jak dla mnie, granicę bajki i można traktować je bardzo poważnie. Ciekawe postacie, ciekawa fabuła.
Jak na tym tle wychodzi drugi sezon Legendy Korry?

Ze względu na animację, wolę pierwszą wersję tej sceny, ale obie były bardzo poruszające.

Ogółem o drugim sezonie.
(Zawiera spoilery.)
Drugim sezonem się szczerze zawiodłem. Do mniej-więcej połowy nasza pani Avatar zachowywała się dość niepoprawnie. Wybrzydzała, kłóciła i niszczyła zdrowie psychiczne Mako. Kreska już nie ta sama (czyt. gorsza). Postacie, które miały duże znaczenie w pierwszym sezonie zostały potraktowane po macoszemu (czyt. Lin Bei-Fong i Asami Sato). Miałem nadzieję na coś równie dobrego lub lepszego od pierwszej serii.
Na szczęście jest jedno ale.
Coś równie dobrego lub lepszego od pierwszej serii pojawia się po dwóch odcinkach przedstawiających pierwszego Avatara, Wana. Są piękne. Korra traci pamięć, więc jej humory powinny ustąpić, a sama weźmie się za ratowanie świata. Tak też się dzieje. Oglądając to miałem wrażenie, że twórcy w połowie serii zauważyli jak bardzo pretensjonalną postacią Korra się stała, ale było już za późno, żeby zmienić pierwsze odcinki, więc wymazali jej pamięć. I od tego momentu seria zyskuje bardzo wiele.

#1. Postacie.
Bardzo spodobało mi się rozbudowanie Tenzina oraz jego rodzeństwa. Dodają wiele akcji, a ich relacje rodzinne też są przedstawione realistycznie. Jestem na tak. Dodatkowo, jedna z córek Tenzina, Jinora, otrzymała bardzo poważną rolę w tym sezonie, a jej zakończenie ma w sobie wiele niedomówień. Lubię niedomówienia. Co prawda, mam kilka teorii, ale nie będę się nimi dzielił. Jestem fanem, a niektórych fanowskich pomysłów lepiej nie upubliczniać :)
Podobają mi się też postacie rodziców Korry, którym zależy wyłącznie nadobru córki, która niekoniecznie zawsze to rozumie. Ciekawe są relacje między jej ojcem i głównym antagonistą sezonu, Unalaq'iem. Jest tu coś w rodzaju braterskiej rywalizacji, która wymknęła się spod kontroli. Sam Unalaq też jest ciekawy, ale nie aż tak, żeby zagarnąć dla siebie cały sezon jak Amon. Wielu ludzi uważa, że antagonista poprzedniej serii był lepszy, ale ja sądzę, że to postacie na tyle inne, że porównywanie nie ma większego sensu. Oboma kierują inne pobudki.
Eska i Desna też są ciekawym rodzeństwem. Może nie są aż tacy dopracowani ani nierozwijają się bardzo w ciągu serii, ale jestem do nich pozytywnie nastawiony. No i są głównym komediowym elementem.

Neutralnie jestem nastawiony do Mako i Bolina. Nie wyróżniają się. Czasami są śmieszni, ciekawi, czasami nudzą, a jeszcze kiedy indziej irytują. Tyle powiem o nich. Choć to można uznać też za wadę, a nawet zabawny związek między Bolinem, a Eską nie ratuje ich postaci, tak samo jak miłosne porady Mako.

Teraz czas na moje nagatywne odczucia. Największy zawód serii czyli Lin Bei-Fong. W pierszym sezonie była ważna i miała kilka naprawdę pięknych scen. Zdecydowanie była nalepszą postacią kobiecą. Teraz jej rola z prawie pierwszoplanowej spadła na wręcz trzecioplanową. Na dodatek, ignoruje oczywiste fakty i odznacza się brakiem charakteru, za który ją uwielbiałem. Szkoda.
Drugi zawód to Asami. Prawie jej nie ma. A kiedy jest to czuć od niej tylko nieporadność (osobiste odczucie) i smutek, skierowany głównie do Mako. Szkoda.

Avatar Wan w trybie supermocy.

#2. Fabuła.
Duchy. Osobiście, jeśli trochę odpuszczono sobie wszystkie zawirowania psychiki Korry to można by powiedzieć, że fabuła idealna. Teraz niestety trzeba powiedzieć, że wielokrotnie zostaje ona przerywana nieciekawymi perypetiami naszego Team Avatar, które rozpadło się. Nie ma już tak, że cały czas są razem. Mako pracuje w policji, Korra się szkoli. Bolin jest aktorem, a Asami stara się uratować firmę ojca. Sądzę, że z taką ilością wątków każde z nich powinno dostać osobny serial. Naprawdę, zostało to dość nieprzyjemnie upchane.
Same duchy są ciekawe. Fabuła opierająca się na duchach światła i ciemności jest majstersztykiem. W zestawieniu z podwójnym odcinkiem Avatara Wana, dają genialny efekt. Mroczny Avatar (połączenie Vaatu ~ duch ciemności ~ i Unalaq'a) jest ciekawy, zły, a walka mniędzy nim, a "super-"Korrą też jest dobra.
Fakt podrasowania Korry niekoniecznie wszystkim się podobał, ale sądzę, że to dobry zabieg. Rozmowa między nią i Tenzinem daje jej siły. W końcu każdy Avatar musiał mieć coś w sobie, żeby kontrolować żywioły. Oznacza to, że bycie władcą żywiołów nie wynika tylko z Raavy (duch światła), a też z psychiki.
A zakończenie daje duże możliwości. Jest nowym początkiem, bo Korra po stracie Raavy staje się ostatnim Avatarem, ale też pierwszym. Rozpoczyna nowy cykl reinkarnacji. (Czy tylko mi kojarzy się to z Doctorem Who?) I ciekawe jak twórcy wybrną z nowego świata gdzie ludzie i duchy żyją razem, a Avatar nie jest już mostem.
Streszczenie finału drugiej serii oddające zawarty w nim ładunek emocjonalny. Jest to duży ładunek związany również z zerwaniem połaczenia z poprzednimi wcieleniami.

Ok.
To na tyle.
Do napisania.

niedziela, 24 listopada 2013

The one that broke the promise.

PięćdziesięciolecieeeeEEEEE!!!
Tyle szczęścia.

No i mnóstwo SPOILERÓW! Przed przeczytaniem skonsultuj się z BBC (może być sekcja lokalna) lub Internetem.


I stało się. Na ten moment czekał chyba każdy Whovian, który choć odrobinę interesuje się historią serialu. A nawet jeśli nie, to Internet z pewnością wszystko powiedział.

1. Trzech Doktorów.
Nie wiem jak to opisać bez stwierdzeń w stylu "asdfghjdbgfhdsfgsdfdhgfj". No, postaram się. No świetnie to wyszło. John Hurt świetnie radzi sobie z rolą i ogólnie jest świetny. Kreuje postać zupełnie inną od dwójki swoich następnych wcieleń. Widać, że jest biedny i robi się go żal. W momencie, gdy Clara mówiła, że jest najmłodszym Doktorem w naszym triu (nie wiem jak odmienić "trio") naprawdę było to czuć. A najmilej było zobaczyć chyba jego relacje z Clarą, nie miałbym nic przeciwko, żeby stała się ona jego towarzyszką.
Matt i David idealnie współgrają jako towarzysze. Ich wspólne sceny są pełne humoru i pozytywnej energii. Szkoda, że to tylko jedna taka okazja do wspólnej współpracy... Chyba, że do któregoś przyszłego jubileuszu :)


2. Sumienie.
Rose Tyler. Bad Wolf.
Sądzę, że fakt, iż Moment jest maszyną z sumieniem był świetnym pomysłem. Nadaje dramatyzmu. Zadaje pytanie, które są okrutne, ale wie też jak je zadać, żeby wywołały największe wrażenie. "Czy wiesz ile dzieci zginie?" To było okrutne. Lecz mnie najbardziej poruszyła scena, gdy wszyscy trzej stanęli przed "wielkim, czerwonym guzikiem", żeby zrobić to co uznali za słuszne. I tu na scenę wchodzi prawdziwe sumienie czyli Clara.
Jedna rzecz jednak mi tu nie pasuje. Po The Name of the Doctor Rose to już druga postać, która jest widziana tylko przez jedną osobę. I dlaczego Dziesiąsty i Jedenasty jej nie widzieli, skoro są tą samą osobą co Doktor Hurta? To nie jest zarzut, po prostu tak się zastanawiam.


3. Dużo fabuły, mało czasu.
Traktuję to jako urok tego odcinka. Dużo niedopowiedzień. Zygonowie, Elżbieta (wiem, że to jakoś wyjaśnili, ale przegapiłem) to fajny element humorystyczny. Elżbieta była dla mnie bardzo sympatyczną postacią, nawet jako Zygonka. Podobnie jest z Kate Stewart i jej kompanami z UNIT. Nie wiem na czym polegają przemiany Zygonów, ale tutaj odnoszę wrażenie, że stają się też po części psychicznie podobni do swoich wzorców.

4. Szaliczek.
Osgood w szaliku Czwartego. I czy tylko mi "Os-good" kojarzy się z "Os-win"? Jej postać jest bardzo sympatyczna, a wiecznie potrzebny inhalator dodaje jej odbiorowi poczucia nieporadności, które pasuje do tej postaci. Jest też inteligentna. Jak ktoś, kto wpadł na rozwiązanie problemu kamiennego pyłu na podłodze może nie być super?
I sprawdza się też dobrze w zestawieniu z Kate i drugim naukowcem, którego imienia niestety nie pamiętam.


Ten odcinek ma swoje wady, ale ma też wspaniałą atmosferę. Idealną na Pięćdziesięciolecie. Zdecydowanie. Po obejrzeniu jestem nim całkowicie usatysfakcjonowany i będę za każdym raze, kiedy obejrzę znowu (a obejrzę jeszcze kilka razy). Obejrzałem go pełen emocji i pełen emocji skończyłem seans. Ma w sobie wiele cech charakteryzujących odcinki Moffata, humor, a przede wszystkim daje ogromne możliwości dalszego rozwoju serialu. Serialu, który pewnie nigdy się nie skończy.
No i zazdroszę tym, którym udało się obejrzeć go w 3D, bo było w nim naprawdę mnóstwo scen, w których efekt trójwymiarowości pasował idealnie.

Jeszcze mnóstwo rzeczy kłębi się mi w głowie, ale postarałem się to jakoś ogarnąć. Mam nadzieję, że nie wyszło jakoś tragicznie. Starałem się.
A wracając do tematu, jak Wam podobał się ten odcinek?

PS.1/
Dostajemy tu też zaskakującą scenę, której nikt się chyba nie spodziewał. A mienowicie, Dwunastego/Trzynastego Doktora w wykonaniu Petera Capaldiego.


PS.2/
Dosatejemy również teaser odcinka świątecznego, który, jak wiadomo, będzie ostatnim odcinkiem Matta. Będzie Trenzalore, będzie dużo wrogów, za którymi trochę się ztęskniłem.


sobota, 23 listopada 2013

Doodle

Nie wiem czy post po poście to dobry pomysł, ale zrobię, bo nie lubię aktualizować.
Sorry.

Google wprowadziło wczoraj przeuroczą migierkę z Doctora. Jest naprawdę urocza i prosta, ale nie aż tak jak możnaby na początku pomyśleć. A pikselowi Doktorzy to naprawdę najmilsza niespodzianka ostatnich dni :)

Klikając na obrazek zostaniesz przeniesiony/przeniesiona do właściwego doodle'a.

A kontynuując poprzedni wpis, jakaś dobra duszyczka podrzuciła Internetowi pewną dobrą rzecz. I dobrze, bo mi zrobiło się miło i Wam (jeśli jesteście entuzjastami Doctora) też może zrobić się miło.


Miło :) Mam nadzieję, że Was nie zanudzam, ale przeżywam w tym momencie coś w rodzaju "doktorowej gorączki". W końcu jako zadeklarowany Whovian chyba mam do tego prawo.
Do napisania!

Story of Hairstyle.

Miał być dziś mądry wpis.
Miełem napisać o finałowych odcinkach serialu animowanego The Legend of Korra, za który odpowiedzialne jest Nickelodeon. Ale jak to zwykle bywa, nie można nic przewidzieć. Nie dam rady pisać dziś nic konstrunktywnego. Powodem jesr Pięćdziesięciolecie Doctora Who! Już dziś! Nareszcie.


(Pomijam, że obejrzę go dopiero jutro, bo dziś wybieram się na drugą część Igrzysk Śmierci i nie wiem czy uda mi się wyrobić z czasem.)
A wracając do niekonstruktywności.

Matt Smith i jego włosy.
Już kiedyś widziałem wpis o tym jak odejście z serialu wpływa na długość włosów doktorowej obsady. (Jeśli ktoś pamięta kto to napisał to nie obraziłbym się za podrzucenie linka :) ). Lecz tutaj otrzymujemy całą ewolucję!

Zdjęcia znaleziona na szanownym serwisie tumblr.

Tutaj otrzymujemy fryzurę w stylu Doktora. Zaraz. Przecież on JEST Doktorem. Czyli po prostu jest sobą. Zdjęcie chyba z okresu promocji drugiej częśći siódmego sezonu Doctora Who, biorąc pod uwagę robiący za tło plakat. A gratis Jenna w słodkiej fryzurze a la Clara.


Tutaj Matt potwierdził już chyba, że nie będzie Doktorem. Smutno było. Ale jako, że nie jest już Doktorem na czas nieokreślony to fryzura Doktora nie jest już obowiązkowa. Słusznie. A gratis Jenna w słodkiej fryzurze, która kojarzy mi się ze swojskimi słowiańskimi klimatami.


Tutaj dostajemy sympatyczną krótką fryzurkę z okresu pięćdziesięcioleciowego (czyli aktualnego). I zaraz! Czy widzimy tutaj zaczątki brody? A gratis Jenna w słodkiej fryzurze ze słodką grzywką. I nie mogę nie wspomnieć o jej przesłodkim kołnikerzyku. Taak, Jenna jest słodka.

Pozwoliłem sobie trochę się pobawić. 
Serio, kiedy to znalazłem to nie mogłem pozbyć się potrzeby powiedzenia czegoś o tych zdjęciach. I za każdym razem są oni w tej samej sytuacji (czy jak to nazwać). Uroczo. 
Fajnie, bo widać, że są oni blisko. Fajnie, bo dzieki temu na akranie widać między nimi chemię.
Szkoda, że Matt odchodzi na święta.

PS/ A w ramach kontynuacji zmian w owłosieniu, dam jeszcze przykład Karen Gillan, która przeszła wręcz "hardkorową" zmianę. I miło, że zdjęła perukę, żeby podzielić się tym faktem z fanami na Comic Conie.

niedziela, 17 listopada 2013

Liebster Award ~ discover new blogs ~

Wow.
Zostałem nominowany.
Przez szanowną Panią prowadzącą bardzo interesującego bloga Iris Vallis - Dolina Kulturalna. Cieszę się z tego również dlatego, że logo tego przedsięwzięcia jest bardzo interesujące. Lubię takie loga.

1. Oskar za najlepszy film 2013 roku trafi do...?
Rok jeszcze się nie skończył :) Jeszcze pojawi się trochę filmów, które mogą wbić się w rankingi. Na razie obstawiam Grawitację, która jest niezaprzeczalnie dobra. 
2. Największe serialowe zaskoczenie tego sezonu to...
Arrow.
Wiem, że premiera pierwszej serii odbyła w 2012, ale dopiero teraz zacząłem nadrabiać.
Wracając do serialu – urzekł mnie. Może to dlatego, że siedząc w doktorowych zawiłościach straciłem z oczu to jak prosta może być fabuła, by wciąż być ciekawą. A to w połączeniu z dobrą grą aktorską (w kilku przypadkach trochę słabszą, ale to tylko kilka) i zagadką w tle, daje miły efekt. Serial wciąga. Nigdy nie jestem w stanie na raz obejrzeć tylko jednego odcinka.
3. Trzy ulubione książki z dzieciństwa to?
#1. Harry Potter (J.K.Rowling);
#2. Seria Przygody Trzech Detektywów (Alfred Hitchcock);
#3. Ten Obcy (to była lektura, więc autora nie pamiętam).
4. Filmy w kinie czy w zaciszu domowym?
Zależy. Są takie filmy, które chciałoby się zobaczyć ze znajomymi w sali kinowej, a niektóre w samotności przed monitorem.
Generalnie, może kino, ale tutaj jest ten problem, że można oglądać tylko to, co aktualnie idzie. Pomijam tutaj maratony, ale w mojej okolicy przypadają one raczej na godziny nocne, a w starciu filmy-spanie wygrywa spanie. (No chyba, że to Doctor Who.)
5. Kobieta-gracz gra tylko w Simsy?
No, niezbyt. Znam sporo przykładów, gdzie, dla dziewczyny, powiedzenie, że gra się w Simsy jest wręcz obelgą. To chyba wyklucza założenie pytania :)
6. Aktorskie odkrycie 2013 roku:
Może to niezbyt odkrywcze, ale Jennifer Lawrence.
Mam taką dziwną skłonność do bronienia się przed tymi wszystkimi nagonkami typu „Najlepszy film roku z doborową obsadą!”. Tak promowane niegdyś Lawrence. W końcu się ugiąłem i obejrzałem Igrzyska Śmierci.
7. Ulubiony filmowy lub serialowy bromance?
Mam tu problem, bo nie zwracam uwagi na takie rzeczy (tzn. zauważane przez fanów danego filmu/serialu relacje między bohaterami) chyba, że są istotne fabularnie. Bromance, powiadasz... Czy Tony Stark i Bruce Banner się liczą?
8. Twój najbardziej popularny post to?
Do niedawna, był to wpis o DC. Teraz to piąta część twórczości graficznej i bardzo mnie to cieszy. ~Wesoły linczek~ Nie będę podawał liczby wyświetleń, bo blog dopiero raczkuje, a ja nie chcę się dołować. Sorry. 
9. Plany blogowe: zdobycie świata czy umocnienie pozycji w niszy?
Szczerze, to żadna z powyższych. Piszę dla siebie to co siedzi w mojej głowie. Jeśli znajdą się ludzie, którym to się spodoba to fantastic, ale jeśli nie, to nie będę miał do nikogo żalu. Kiedy prowadziłem bloga tylko dla statystyk czułem, że nie ma on duszy i nie chcę tego powtarzać.
Ten już ją ma. Będę starał się go prowadzić pomimo wszelkich przeciwności.
10. Poezja czy proza?
Mimo wszystko, proza. Do poezji nic nie mam, czasem sobie poczytam, zastanowię. Tak w roli refleksji. Ale łatwiej czyta mi się opasłe tomiska Gry o Tron niż tomik wierszy.
Przepraszam entuzjastów, ale tu chyba nie powinno się kłamać...
11. 3D czy 2D?
Definitely 2D. Nie jestem zwolennikiem poprawiania już dobrych rzeczy. Serio, czy 2D jest tak nudne i staromodne, że każdy film musi być kręcony w trójwymiarze? Nie sądzę. (No, chyba, że chodzi o Pięćdziesięciolecie.)

Koniec. Wow.
Teraz czas na moje 11 dziwnych pytań i nominacje.
1. Najdziwniejszy film jaki widziałaś/eś?
2. Najbardziej obojętna ci aktorka?
3. Cukierek czy psikus? Uzasadnij.
4. Ulubiony filmowy antagonista?
5. Jaka byłaby pierwsza rzecz, którą być zrobiła/zrobił, gdybyś była/był Potworem z Loch Ness?
6. Lody w rożku czy na patyku? Uzasadnij.
7. Ulubiony Pokemon?
8. Ulubiony cytat?
9. Czego nie chciałabyś/chciałbyś dostać na święta?
10. Jaki jest twój ulubiony obraz? Uzasadnij.
11. Długopis czy klawiatura? Uzasadnij.
Nominuję*:

*Odpowiedź na pytania nie jest oczywiście obowiązkowa, niekogo do niczego nie zmuszam. 

I tyle, na ten moment.
Do napisania!

sobota, 16 listopada 2013

I volunteer as tribute.


The Hunger Games.
Dobra książka, dobry film też.

Dostajemy tu przyszłość przedstawioną jako miejsce, które kontroluje bezwzględny Kapitol (ang. stolica) i każdy musi sobie radzić jak tylko potrafi. Zwykli mieszkańcy zamieszkują Dystrykty, jest ich dwanaście, i każdy ma swoją specjalizację.
Nasza bohaterka, Katniss (dla przyjaciół - Kotna) mieszka w Dystrykcie górniczym mającym dumny numer dwunasty.

Tu zaczynają się spoilery.
(Przed rozpoczęciem czytania skonsultuj się ze swoją pamięcią lub znajomością fabuły.)

Siostra Katniss, Primrose, zostaje wybrana na trybutkę. Musi wziąć udział w Igrzyskach Głodowych, których celem jest rozrywka dla mieszkańców Kapitolu. Wraz z chłopcem ze swojego Dystryktu i kolejnymi koedukacyjnymi dwójkami ze wszystkich Dystryktów, będzie musiała walczyć na śmierć i życie. Bo z areny wyjdzie tylko jedna osoba. Dla rozrywki Kapitolu. Tutaj na scenę wkracza Katniss.
Ratuje siostrę, ale za wielką cenę. Sama musi przystąpić do tytułowych "Igrzysk Śmierci".


Nie będę rozwodziś się o fabule.
Jest dobra. Nie będę jej porównywał ze Zmierzchem, bo się nie godzi.

# Książka.
Trylogia Igrzysk Śmierci.
Napisana jest bardzo subektywnie od strony Katniss. Wynika to z zabiegu, którego normalnie nie lubię, ale tutaj jest idealny. "Idę szybkim krokiem, wiatr wieje w moje oczy". Liczba pierwsza czasu teraźniejszego. Niby nie lubiłem tego, ale w wydaniu Suzanne Collins jest idealne. Biektóre zdania są tak ludzkie, że aż piękne i człowiek zastanawia się czy ktoś taki jak bohaterka mógłby istnieć naprawdę.
Mógłby.
Nie wiem co napisać w tym podpunkcie dalej poza gorącym poleceniem tego tworu literackiego. Naprawdę warto po to sięgnąć.

#Film.
(Czy wiecie, że premiera "W Pierścieniu Ognia" jest 22 listopada czyli dzień przed Pięćdziesięcioleciem Doctora Who?)
Szczerze, słyszałem wiele o tym filmie. Wiele dobrego. Ale nie chciałem obejrzeć czując, że to będzie tragedia, zniszczenie książki itd. Dodam, że kiedy trwała mania na pierwszą ekranizację ja już byłem po lekturze całej trylogii. Broniłem się przed tym filmem.
Potem odkryłem Jennifer Lawrence, która swoimi oscarowymi wypowiedziami po prostu mnie urzekła.
W końcu obejrzałem film.
Pierwszy raz byłem tak usatysfakcjonowany ekranizacją książki. Co prawda, jest kilka zmian i nieścisłości, ale nie kłują one w oczy tak jak w innych tego typu filmach (np. Harry Potter czy Zmierzch). Jennifer idealnie zagrała Katniss, reszta obsady też daje radę. Muzyka jest też dobra, a twórcy wiedzą kiedy zadowolić nas trafną nutką, a kiedy minutą ciszy.

#Internet.
Wiadomo, że nic nie przechodzi przez Interner niezauważone. Tak jest i tym razem.
Z jednej z najbardziej, w gruncie rzeczy, smutnych scen zrobiono coś interesującego. W końcu Internet to miejsce, w którym żyją ludzie kreatywni.

Ja bym się zgłosił.

Hmm, dwie całkiem miłe propozycje!
W kontekście moich obsesji ostatni obrazek jest bardzo na czasie.
Chyba wybrałbym mimo wszystko Doktora, a nie Gandalfa. Śródziemie to urocze miejsce, ale mając do wyboru czas i przestrzeń...

PS/
Zostałem nominowany do Liebster Blog Award przez Olę z Doliny Kulturalnej i jutro skupię się na wszystkich wynikających z nominacji konsekwensji. Bardzo miłych konsekwencji zresztą.

piątek, 15 listopada 2013

Twórczość graficzna #5 ~ Tak dużo Pięćdziesięciolecia.

Wiem, że ostatnio publikowałem dużo Doctora Who, ale zbliża się Pięćdziesięciolecie, więc dziś pojawi się coś nowego w tej tematyce. Powiem tylko, że jutro możecie spodziewać się już czegoś nowego.
Ale to jutro.

(Rysunki będące moją wesołą twórczością mogą być trochę rozmazane, ale klikając na nie wyraźnie się powiększą niczym po machnięciu sonicznym śrubokrętem.)

Podpisy są przedstawione w formie hashtag'ów, ale nie jest to niemiłe odgapienie pomysłu od kampanii reklamowej BBC. Powodem jest fakt, że zwlekałem z publikacją z powodu braku czasu (pamiętacie, że zawiesiłem bloga?).
Nasza szanowna panna Tyler, alias Zły Wilk (ang. Bad Wolf).
Oraz posiadający jedynie jeden biedny sezon Dziewiąty Doktor.
Nie rozpisuję się.
Chciałem podzielić się z Wami rysunkami, które mogą się Wam spodobać, a mnie to już szczególnie :) Nigdy za dużo Dziewiątego i Rose (ale ją zależnie od okoliczności, a te aktualnie są bardzo korzystne). Czyli czekam z niecierpliwością.

IMPORTANT, VERY IMPORTANT
A osoby, które nie widziały mini-odcinka specjalnego zatytułowanego "The Night of the Doctor" zachęcam do jak najszybszego nadrobienia zaległości! Powiem, że będziecie zaskoczeni tym co Moffat dla nas przyszykował.


I z tym miłym akcentem życzę Wam dobrej nocy.
Do napisania.

niedziela, 10 listopada 2013

The Moment is coming.

The Day of the Doctor.

Wczoraj, po dość spontanicznym wpisie o superbohaterach, zastanowiłem się o czym chciałbym napisać dziś. Jak widać wyżej, mógłem pomyśleć tylko o jednej rzeczy.
Ten weekend to weekend bardzo bogaty we wszelakie nowości odnośnie zbliżającego się 50th Anniversary. Pochwalę się wam, że liczyłem po kolei każdy dzień o kiedy została ogłoszona data, dzień w dzień. Co prawda, miałem też z tym problemy, bo po drodze zaliczyłem sanatorium, ale kiedy wróciłem do ciepłego domku to wróciłem też do odliczania.
Dziś zostało 13 dni.

Przegląd Doktorowy.

#1. Teaser ~ Elizabeth's credentials.
Ale to niemożliwe!


Dostajemy tu obraz, niby znowu, ale to przecież świetny sposób przekazywania wiadomości! 
Wspominałem Wam, że nad moim łóżkiem wisi ładnie prawiony plakat, przedstawiający wybachającą TARDIS, będący dziełem Van Gogh'a? I że Van Gogh jest moim ulubionym malarzem?

Wracając.
Co przedstawia ten obraz? Nie wiemy. Ale możemy spekulować. Dla mnie jest to zdecydowanie jakaś wizja Gallifrey albo innych jej okolic. 

#2. Trailery.

Numer 1.



Numer 2.




Te dwa zwiastuny wskazują bardzo ładnie, że widza wcale nie jest jakoś trudno zaskoczyć. O większości nowości nie wiem co myśleć, z wyjątkiem fragmentu, który zacytowałem w tytule postu. Co prawda, nie wiadomo czy to na pewno prawda, ale teoria jest zacna.


#3. The Night of the Doctor.
Tutaj na razie jedyną rzeczą jaką wiemy to długość (6min 57sek) i data emisji (16 listopada). 
No i oczywiście ma pojawić się w nim jeden z rocznicowych Doktorów. Obstawiam Johna Hurta, bo o nim wiemy najmniej, ale nie obraziłbym się też za Matta czy Davida. Wiadomo, że i tak będzie ciekawie, i sądząc,że napisze to Moffat, szokująco.

Tyle newsów ze świata Doktora na dziś.
Mam nadzieję, że doktorowe stężenie na tym blogu jakieś bardzo zniechęcające nie jest i choć jedna osoba doczytała do końca :) 

sobota, 9 listopada 2013

I have to go. I have to protect my people.

To miał być wpis o Flashu.
Jednotematyczny wpis o szybkim gościu w czerwonym, lateksowym kubraczku z zółtymi elementami. A nawet konkretnie o animacji "The Flashpoint Paradox".


W 2015 roku na ekrany kin ma wejść, będąca "równowagą" dla The Avengers Marvela, Liga Sprawiedliwych. Zapytacie, czemu użyłem cudzysłowiu? Odpowiedź jest prosta. Obejrzyjcie kilka filmów DC i Marvela. Porównajcie je. I macie odpowiedź.
Iron Man, Thor, Capitan America radzą sobie lepiej niż Green Lantern i ostatni Superman. Co prawda, nietoperzowa trylogia Nolana ma swoje plusy, ale ostatnia część raczej zawodzi (lubię ją, ale było w niej mnóstwo schematów, które psuły odbiór).

(A o genialnym Watchmen nie wspominam, bo i tak nie dzieje się w tych samych realiach. Uniwersum DC ma swoje Earth-1, Earth-2 itd. a akcja tego filmu dzieje się w ninnym niż kanoniczne. Niestety.)

Wracając.
DC nie ma szczęścia do kinówek (przepraszam za nieprofesjonalne określenia, ale mam 17 lat i wybaczcie mi przejawy młodości). Za to robi genialne animacje i, ostatnio, seriale.

#1. Liga Młodych.
Team: Wodnik (Kaldur'ahm), Robin (Dick Grayson), Kid Flash (Wally West), Masjanka (M'gann M'orzz), Superboy (Conner Kent), Artemis Crock.

Grupa utalentowanych w walce z przestępczością nastolatków walcząca z tymi złymi pod okiem doświadczonych mentorów. Brzmi przereklamowanie? Nie. Liga Młodych to jeden z absolutnie najlepszych seriali Cartoon Network o tej tematyce. Postacie są nakreślone dość stereotypowo, ale rozwijają się (patrz: Wally i Artemis, M'gann i wszyscy inni). Oglądałem na bierząco polskie premiery, a potem premiery amerykańskie. Fajnie było słuchać po angielsku :)
Oglądając niektóre odcinki zadawałem sobie pytanie. Co to robi na kanale dla dzieci?
Dużo śmierci, motywów dotyczących moralności w dość okrytny sposób, traumy i inne przejawy tego jakie życie jest naprawdę. I właśnie za te elementy pokochałem ten serial, za jego swoistą dorosłość.
No i mają też urzekającą mnie kreskę.

Nastolatkowie wypadają nadzwyczaj dobrze przy swoich mentorach.

#2. Liga Sprawiedliwych.
Crisis on Two Earths, Doom, The Flashpoint Paradox.
(Dnia czwartego lutego wychodzi kolejna część o tytule War.)

Szczerze żałuję, że te filmy zostały zrobione jako animacje. Naprawdę. To powinny być filmy kinowe. Nie są trudne w odbiorze, mamy w miarę jasno nakreślonych wrogów i mnóstwo lubianych bohaterów. Naprawdę nie rozumiem czemu zdecydowano się na genialne animacje, a nie na genialne filmy kinowe.
(Zdaję sobie sprawę, że byłoby to drogie i czasochłonne, ale byłoby warto).
Jeśli chodzi o szkice postaci to nie odróżniają się od Ligi Młodych. Zauważyłem też, że twórcy lubią zmieniać design Wonder Woman. W sumie, czemu nie?
Mój jedyny zarzut do zamiana Marsjanina Łowcy na Aquamana w The Flashpoint Paradox. Mam słabość do Marsjan w wydaniu DC, a gość kontrolujący rybki i machający trójzębem średnio mnie przekonuje. Przepraszam wszystkich potencjalnych fanów Aquamana, ale to moim zdaniem najmniej dopracowany superbohater DC.

Ale za to Hal Jordan zawsze w cenie.

#3. Arrow.
Geneza Green Arrowa.

Uwielbiam wątek bycia uwięzionym na bezludnej wyspie i powrotu do cywilizacji. (Tak, mam tu na myśli Castaway. Poza światem z Tomem Hanksem.)
Dostajemy tu fajnie nakreślonego Olivera Queena, który przez ostatnie pięc lat nie miał łatwego życia. Powiem tyle, bo polska premiera aktualnie odbywa się na kanale Universal. Sam jestem w połowie pierwszego sezonu, który jest dobry, a nawet bardzo dobry.
Mam ogromną nadzieję, że Arrow stanie się kanoniczną częścią filmowego uniwersum, bo ma bardzo fajną genezę, osobowość i ogólnie wszystko. Przy okazji, ma też Flasha. Nie jest tajemnicą, że w drugim sezonie ma pojawić się Flash. I nie tylko się pojawi, ale dostanie też swój własny serial. Z pewnością będę oglądał.

Na zakończenie uśmiechający się Oliver Queen.

To na tyle mojego bohaterskiego zestawienia pokazującego za co kocham DC.
Marvela też lubię, ale Batman i Superman to moje dzieciństwo. Mam do nich sentyment i dażę ich sporą sympatią. Iron Mana i innych poznałem później i nie mam do nich takich odczuć. I dobrze.

Do napisania!

niedziela, 3 listopada 2013

Twórczość graficzna #4

Game of Thrones.
Skończyłem już jakiś czas temu pierwszą część czwartego tomu ("W Sieci Spisków"), ale nie jestem w stanie na razie kontynuować z jednego, dość poważnego powodu. [...] "Lalka". 
Mój ostatni wpis o "Grze o Tron" mówił, że to książka genialna, wciągająca, niesamowita... i o niczym. Nie mówiłem tego (i nie mówię) złośliwie. Przepraszam, ale scenki rodzajowe w stylu dzień z życia władcy niewiele wnosi do fabuły poza rozbudowaniem kilku postaci. Tutaj jednak otrzymujemy jednak inny schemat niż typowych książkach.
Tutaj mamy za dużo tomów, stron i liter, żeby akcja gnała jak szalona.
Zamiast tego otrzymujemy ciekawe, wręcz prawdziwe postacie. Nie będę się rozpisywać, bo rozpisywanie się z tym tytułem wymaga spoilerów w dużej ilości. Pozostaje mi tylko polecić kolejny raz tę serię w nadziei, że wciągnie Was tak samo jak wciągnęła mnie.
I nie jestem pewien czy warto zaczynać od serialu, który jest równie genialny i równie godny polecenia.
Sam jestem świadkiem jak świadomość nowych odcinków, które pojawią się za czas bliżej nieokreślony sprawia, że nie czyta się, żeby nie zaspoilerować sobie akcji serialu. Jestem temu przeciwny, bo po co twór popkulturalny będący na podstawie książki zniechęcający do czytania samej książki? 

Nie mogłem nigdzie znaleźć wersji bez znaku wodnego, więc proszę, dla was wersja ze znakiem wodnym.

sobota, 2 listopada 2013

At the Skyfall.

Opinie co do "Skyfall" są bardzo podzielone. To fakt.
Niestety czytając kilka forów i dyskusji doszedłem do wniosku, że ponad połowa opinii negatywnych polega na "ale ten Craig brzydki". To smutne, że ludzie zamiast zwrócić uwagę i skomentować film potrafią tylko wyrazić swojej sympatie i antypatie aktorskie.
A przecież można napisać kulturalnie, dlaczego jest się niepozytywnie zastawionym do filmu.


Teraz czas na moją opinię.
Ten film nie jest zły, ale...

#1. Fabuła.
Początkowe sceny z pościgiem i pociągiem wciągają. Są ciekawe. Zostajemy wrzuceni w środek akcji i zanim dowiadujemy się co to wszystko znaczy dzieje się bardzo dużo. Potem jeden niecelny strzał (który był, bądź, co bądź, dosyć widowiskowy). 
Puf.
Akcja zwalnia z niewielkimi powrotami sensacyjności, ale dość przewidywalnymi.
Wróg nie jest źle zagrany, ale nie porywa. Przepraszam za tę opinię entuzjastów Silvy. Ten gość mi pasuje jako ten zły, ale sposób jego wprowadzenia już nie. Zbyt szybko, za mało tajemnicy. Zdaję sobie sprawę, że cały ten film jest w dużej części tajemnicą (potem tajemnica okazuje się być zemstą), ale za szybko dostajemy koleżkę na tacy. Nawet bond'owski cytat ~ "Skąd wiesz, że to mój pierwszy raz?" ~ nie ratuje sytuacji.

#2. Aktorzy.
Aktorsko nie mam wiele do zarzucenia. Więcej do zarzucenia mają pewnie antyfani/antyfanki Daniela Craiga, którego ja osobiście lubię i szanuję. Co z tego, że wygląda jak bokser? Miałbym co do niego zarzuty, gdyby nie fakt, że prezentowana przez niego koncepcja Agenta 007, która całkowicie mi odpowiadała.
Niektórzy mówią, że Bond stał się zbyt poważny.
Ja lubię tę powagę. 
Dobrze, M jak zwykle jest w porządku, nie mam zarzutów. Ma kilka lepszych i gorszych momentów (SPOILER! ~ najgorszy jest gdy umiera. A może po prostu chodziło o to, że scena była zbyt przerysowana? Zapewne... ~ KONIEC SPOILERA!).
Jest jeszcze Q, znany z dawania naszemu sławetnemu bohaterowi cudów techniki, które okazują się być przydatnymi w najdziwniejszych momentach. Nie obawiajcie się, tych gadżetów już nie ma. Zamiast nich mamy "normalne" pomoce dla Agentów Jej Królewskiej Mości. I gra go Ben Whishaw. (Jest kolegi dużo na tumblr'rze, ale ja kojarzyłem go z Atlasu Chmur.)

Bond i M w szkockiej scenerii.

#3. Zdjęcia.
Zostawiłem to na koniec.
Jakiś czas temu przeczytałem (chyba u zwierza), że teraz w filmach nie ma czegoś takiego jak zła strona wizualna (w większości, rzecz jasna). Zgadzam się z tym. Tylko, że pod koniec filmu zdjęcia zyskują w moich oczach bardzo subiektywny obraz.
Szkocja.
Stary dom na szkockim tle.
Oh, YES!
Szkockie klimaty i stare domy - oto jak mnie kupić. Uwielbiam Szkocję, potwora z Loch Ness (mania mojego dzieciństwa) i Sknerusa McKwacza. Tak. 

Zestawienia koniec.

Uważam ten film za udany, ale nie bez wad. Żeby film był dobry wszystkie trzy powyżej wymienione elementy powinny być w pełni wykorzystane, żeby otrzymać świetny film. Tutaj jeden z nich lekko zaniża średnią i w ten sposób film traci.
A szkoda, bo podstawy były bardzo dobre.

PS. Pewna dobra duszyczka na tumblrze zauważyła pewną zbieżność...
(Heh, dawno nie dawałem nawiązań do Sherlocka :D.)


Bye~bye.


Defender of the Earth.

Przed chwilą pierwszy raz obejrzałem w całości finał drugiego sezonu Doctora Who.
Nie jestem dobry w nie-spoilerowaniu, więc ostrzegam. Duże ilości spoilerów obrazkowich i pisemnych. (Choć nie wiem czy można spoilerować odcinki, które mają już 8 lat...)

2x12 Army of Ghosts/ 2x13 Doomsday.
Umarłem.
A ten wpis to historia mojej śmierci.


Płaczę rzewnymi łazami (przenośnie, ale i tak ciężko mi zebrać myśli).
Nie byłem fanem Rose Tyler, ale traktowałem ją jako koronną towarzyszkę Dziesiątego. Nie powiem, że zmieniłem zdanie. Po prostu moje zdanie o niej z 7.5/10 punktów w kategorii Towarzysz Roku wskoczyło wesoło na 28.5/10. Naprawdę.

Dlaczego finał drugiego sezonu jest tak super i dlaczego Rose jest tak super?

1. Alternatywne wymiary.
Stary, ale dobry element science-fiction. Lubię alternatywne wymiary. Dają one ogromne możliwości, bo przecież toczą się one inaczej niż nasz świat. Czemu osoba martwa nie miałaby tam żyć? Żyć i opłakiwać zmarłej przed laty rodziny żyjącej w naszym świecie? To właśnie pojawia się w tym odcinku. Na ile nie jestem fanem Daviesa to to pięknie wymyślił.
Ojciec Rose to postać rozbudowana psychologicznie. Stracił żonę i córkę. Kiedy spotkał te z innego wymiaru (czyli naszego) zaczął sobie wmawiać, że to są inne osoby. Poniekąd miał rację. Z tą różnicą, że były to równocześnie inne i te same osoby. A na końcu i tak skończyło się to ponownym połączeniem rodziny, ale z gorzkim posmakiem nie spotkania nigdy więcej Doktora.

2. Defender of the Earth.
Plusem jest też zdecydowanie ładunek emocjonalny tego finału. Na początku mamy wesołe duchy, ale nie wiadomo o co chodzi. Ludzie się ogólnie boją, ale po dwóch miesiącach zauważają w zjawach zmarłych członków swoich rodzin. Na tym etapie widz podejrzewa, że coś jest nie tak. Torchwood pobudza to uczucie swoimi niekoniecznie poprawnymi moralnie poczynaniami. Potem niespodziewanie pojawiają się Cybermani dodając elementu grozy. Jakby było nam mało, poziom mroku zostaje wzmocniony pojawieniem się Daleków.
( Dodam, że dla mnie Dalekowie to najupiorniejsi kosmici całej serii. Nie Płaczące Anioły i nie Cisza, tylko solniczki z przepychaczem do kibli. Brr...)
A koniec odcinka będący sam w sobie w miarę optymistyczny staje się wręcz straszny w połączeniu ze "śmiercią" Rose.


3. Dalekowie i Cybermani.
Dostajemy tu "nieistniejącą" kulę, której przeznaczenie nie są znane. Nie da się jej zbadać, nie ma masy. Widz zakłada, że ma ona związek z Cybermanami.
(Choć nie zawsze. Mi do tej koncepcji nie pasował złoty kolor kuli, który nasuwa mi skojarzenie z Dalekami, no wiecie, z tymi ich kulkami.)
O Rose rozpisałem się wcześniej, ale muszę jeszcze raz w tych okolicznościach. Jest odważna. Zna Daleków i wie jak ich zastraszyć, żeby przynajmniej przez jakiś czas nie chcieli jej zabić. Cóż, postrasz najgroźniejszą rasę we Wszechświecie Doktorem, a ci już prawie dostają "zawału".
(Dałem cudzysłów, bo ciężko, żeby coś co jest w połowie maszyną mogło mieć zawał.)
Bardzo spodobało mi się zestawienie dwóch klasycznych wrogów Doktora. Do tego walczących między sobą. Nie działa to stare, polskie przysłowie - "Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem". Jedni uważają się za lepszych niż drudzy i vice versa. Dostajemy więc uroczą międzygatunkową sprzeczkę kończącą się... hmm... wojną.

4. Zatoka Złego Wilka.
Nie mogło obyć się też bez wzruszającego zakończenia.
'Rose' - he said. - 'Rose'.
Podobał mi się, i na początku i na końcu, monolog Rose o tym jak umarła. Potem dostajemy epilog, w którym opowiada o swoim śnie i wyrusza w długą podróż do Norwegii, na spotkanie z Doktorem. Wszystko miło, ale zamiast Doktora dostajemy hologram, który będzie działał tylko dwie minuty. Ale hologram, bądź co bądź, jest Doktorem i można z nim porozmawiać. Jest trochę płakania, opowiadania o swoim życiu. Rose kocha Doktora, do tego nie ma możliwości. Czy on ją kocha? Tak. Czy jej to kiedykolwiek powiedział? Nie.
I tutaj Davies pokazuje, że nie tylko Moffat potrafi być okrutnym dla widzów.
Ostatnia szansa, ostatnie dwie minuty, żeby powiedzieć co do niej czuje. Zaczyna przemowę. Miło się uśmiecha. I my, i Rose, wiemy co chce powiedzieć...
Koniec transmisji.

5. Donna.
Zakończenie jest bez sensu. Wybija Doktora z jego traumy i zmusza nas do myślenia. Myślenia... ale o czym. To jest bez sensu! I my, i Doktor wiemy, że to bez sensu!


Powrotny wpis doktorowy za mną.
Mam nadzieję, że było miło i ktoś poświęci chwilkę, żeby to przeczytać, ale nie nalegam. Jeśli doszliście do tego momentu to dzięki za przeczytanie, a jeśli nie, to nie ma problemu. Nikogo nie chcę zmuszać do czytania moich wypocin :)

Do napisania!

poniedziałek, 14 października 2013

Zakładka: Tumblr

Pojawiła się wczoraj nowa zakładka.
Chodzi w niej o mojego wesołego Tumblra (czyt. tamblera), w którym rebloguję urocze gify i obrazki, również urocze. Gifów więcej.
Główną, i praktycznie jedyną, tematyką jest Doctor Who. To dzięki temu serwisowi moja obsesja stała się tak zaawansowana. Gify robią swoje, ponieważ im więcej dla oczu tym więcej dla duszy. Tymczasem zapraszam do przeczytania Tumblr'owego wpisu.


Dla osób niezaznajomionych za Tumblr'em:

#1. Kwintesencja Internetu.
Większość (o ile nie wszystkie) hitów Internetu pochodzi z Tumblr'a. Dzieje się tak, ponieważ ludzie siedzący w sieci prędzej czy później wpadają na jakiś odnośnik czy link. Tak to się zaczyna. Potem zaczynają coś tworzyć, ogólnie być kreatywnym.


#2. Reaction Gifs.
(Tą drogą ja dowiedziałem się o tym serwisie.)
Każdy widział choć raz gif zamiast pisemnej odpowiedzi. Takie odpowiedzi są często bardziej trafne i, po prostu, bardziej dowcipne. A najwięcej gifów znajdziemy właśnie na "tamblerze". To właśnie tych gifów możecie uświadczyć w tej notce.
Poniżej kolega z serialu House jest zażenowany twoją oceną z matematyki.


#3. Rebloguj, moja miła.
Tumblr to swego rodzaju blog, ale oparty na obrazach. Pojawia się tu magiczny przycisk "Rebloguj" (ang. 'Reblog'), który umożliwia podzielenie się obrazkiem bez łamania praw autorskich, gdyż ponieważ zawsze zostawiasz odnośnik do miejsca gdzie znalazłeś dzieło. Możesz też otagować jakoś fajnie obrazki (np. #nomnomnomnomnom, #oh my feels czy #i ship em so hard). Czyli po co życie społeczne skoro można reblogować.


#4. 25 godzin na dobę, 8 dni w tygodniu.
Kiedyś obserwowałem jak pojawiały się gify do ostatniego światecznego odcinka Doctora Who czyli The Snowmen. Pierwsze pojawiły się cztery minuty po emisji. Przez następne dwie godziny pojawiło się ich co najmniej sto, ale nie jestem pewny czy nie dwa albo trzy razy więcej. W innych fandomach pewnie nie jest inaczej. Jestem zszokowany tym jak ludziom chce się robić takie rzeczy.


#5. Fandom dla każdego.
Tumblr to też miejsce promowania fandomów. (Fandom czyli nieoficjalne zrzeszenie fanów zjawiska popkulturalnego.) Znajdziecie tu dla siebie coś z Supernatural, Hannibala, House'a, Przyugód Merlina, Agentów S.H.I.E.L.D., Harry'ego Pottera, Doctora Who, najróżniejsze shippingi (oficjalne lub nie uczuciowe związki między dwójką lub więcej osób) i wszystkiego innego. Wystarczy poszukać!


Do napisania i... Let's Tumblrin'!
(Wiem, że niepoprawnie, ale za to jak fajnie!)
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...