niedziela, 24 listopada 2013

The one that broke the promise.

PięćdziesięciolecieeeeEEEEE!!!
Tyle szczęścia.

No i mnóstwo SPOILERÓW! Przed przeczytaniem skonsultuj się z BBC (może być sekcja lokalna) lub Internetem.


I stało się. Na ten moment czekał chyba każdy Whovian, który choć odrobinę interesuje się historią serialu. A nawet jeśli nie, to Internet z pewnością wszystko powiedział.

1. Trzech Doktorów.
Nie wiem jak to opisać bez stwierdzeń w stylu "asdfghjdbgfhdsfgsdfdhgfj". No, postaram się. No świetnie to wyszło. John Hurt świetnie radzi sobie z rolą i ogólnie jest świetny. Kreuje postać zupełnie inną od dwójki swoich następnych wcieleń. Widać, że jest biedny i robi się go żal. W momencie, gdy Clara mówiła, że jest najmłodszym Doktorem w naszym triu (nie wiem jak odmienić "trio") naprawdę było to czuć. A najmilej było zobaczyć chyba jego relacje z Clarą, nie miałbym nic przeciwko, żeby stała się ona jego towarzyszką.
Matt i David idealnie współgrają jako towarzysze. Ich wspólne sceny są pełne humoru i pozytywnej energii. Szkoda, że to tylko jedna taka okazja do wspólnej współpracy... Chyba, że do któregoś przyszłego jubileuszu :)


2. Sumienie.
Rose Tyler. Bad Wolf.
Sądzę, że fakt, iż Moment jest maszyną z sumieniem był świetnym pomysłem. Nadaje dramatyzmu. Zadaje pytanie, które są okrutne, ale wie też jak je zadać, żeby wywołały największe wrażenie. "Czy wiesz ile dzieci zginie?" To było okrutne. Lecz mnie najbardziej poruszyła scena, gdy wszyscy trzej stanęli przed "wielkim, czerwonym guzikiem", żeby zrobić to co uznali za słuszne. I tu na scenę wchodzi prawdziwe sumienie czyli Clara.
Jedna rzecz jednak mi tu nie pasuje. Po The Name of the Doctor Rose to już druga postać, która jest widziana tylko przez jedną osobę. I dlaczego Dziesiąsty i Jedenasty jej nie widzieli, skoro są tą samą osobą co Doktor Hurta? To nie jest zarzut, po prostu tak się zastanawiam.


3. Dużo fabuły, mało czasu.
Traktuję to jako urok tego odcinka. Dużo niedopowiedzień. Zygonowie, Elżbieta (wiem, że to jakoś wyjaśnili, ale przegapiłem) to fajny element humorystyczny. Elżbieta była dla mnie bardzo sympatyczną postacią, nawet jako Zygonka. Podobnie jest z Kate Stewart i jej kompanami z UNIT. Nie wiem na czym polegają przemiany Zygonów, ale tutaj odnoszę wrażenie, że stają się też po części psychicznie podobni do swoich wzorców.

4. Szaliczek.
Osgood w szaliku Czwartego. I czy tylko mi "Os-good" kojarzy się z "Os-win"? Jej postać jest bardzo sympatyczna, a wiecznie potrzebny inhalator dodaje jej odbiorowi poczucia nieporadności, które pasuje do tej postaci. Jest też inteligentna. Jak ktoś, kto wpadł na rozwiązanie problemu kamiennego pyłu na podłodze może nie być super?
I sprawdza się też dobrze w zestawieniu z Kate i drugim naukowcem, którego imienia niestety nie pamiętam.


Ten odcinek ma swoje wady, ale ma też wspaniałą atmosferę. Idealną na Pięćdziesięciolecie. Zdecydowanie. Po obejrzeniu jestem nim całkowicie usatysfakcjonowany i będę za każdym raze, kiedy obejrzę znowu (a obejrzę jeszcze kilka razy). Obejrzałem go pełen emocji i pełen emocji skończyłem seans. Ma w sobie wiele cech charakteryzujących odcinki Moffata, humor, a przede wszystkim daje ogromne możliwości dalszego rozwoju serialu. Serialu, który pewnie nigdy się nie skończy.
No i zazdroszę tym, którym udało się obejrzeć go w 3D, bo było w nim naprawdę mnóstwo scen, w których efekt trójwymiarowości pasował idealnie.

Jeszcze mnóstwo rzeczy kłębi się mi w głowie, ale postarałem się to jakoś ogarnąć. Mam nadzieję, że nie wyszło jakoś tragicznie. Starałem się.
A wracając do tematu, jak Wam podobał się ten odcinek?

PS.1/
Dostajemy tu też zaskakującą scenę, której nikt się chyba nie spodziewał. A mienowicie, Dwunastego/Trzynastego Doktora w wykonaniu Petera Capaldiego.


PS.2/
Dosatejemy również teaser odcinka świątecznego, który, jak wiadomo, będzie ostatnim odcinkiem Matta. Będzie Trenzalore, będzie dużo wrogów, za którymi trochę się ztęskniłem.


4 komentarze:

  1. Odcinek był fantastyczny! Oczywiście miał sporo wad, ale mimo wszystko wydaje mi się, że Moffat się tu naprawdę spisał. Pokręcił jak zawsze, ale na tyle, że da się to (jakoś, czasami, wcale) ogarnąć. Pytań mamy masę i ból głowy spowodowany rozkminami.
    Wzurszyłam się na scenie z czerwonym guzikiem, na końcowym monologu Matta. A interakcje pomiędzy trzema Doktorami doprowadziły mnie do płaczu i tarzania się po podłodze (przesadziłam?) Nie ukrywam, że są w tym odcinku pewne drobnostki, które mi się nie podobają, ale ogólnie nie zawiodłam się aż tak jak myślałam. Był to odcinek o którym nie wiedzieliśmy prawie nic i było to normalne, że nie zadowoli on w pełni każdego. A biorąc pod uwagę, że sezon 7 nie podobał mi się (prawie) w ogóle to jestem też dumna z siebie, że teraz bawiłam się naprawdę świetnie i nawet uroczy pan lektor z BBC E mnie nie wkurzył ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pełni zgadzam się z Tobą z tym lektorem, nie przeszkadzał, a tłumaczenie naprawdę nie było takie złe :)
      Moffat jak zwykle pokręcił, ale jak napisałaś, dobrze mu to wyszło. Drzwi zostały szeroko otwarte i Doktor w końcu ma cel. Co prawda, odległy i jeszcze dość abstrakcyjny, ale jest.
      Moja opinia co do 7 sezonu nie jest tak negatywna jak twoja, ale zgadzam się, że to sezon mający bardzo wiele wad. Ostatnie odcinki Pondów były dla mnie idealne. Szósty sezon traktuję jako jeden z moich ulubionych, a gdyby narrację prowadzono w podobny sposób co tutaj to byłoby idealnie. Z Clarą mam sporo problemów, jest słodka, a tajemnica aż taka skomplikowana nie była. No i sporo niezbyt ciekawych postaci drugoplanowych. Niestety.
      Ale nie chcę narzekać. The Name of the Doctor traktuję jako jeden ze swoich ulubionych finałów i to odcinek, dzięki któremu nie straciłem sympatii do Clary i drugiej części siódmego sezonu.

      Usuń
    2. Ja jakoś nie lubię tej chaotyczności tego sezonu. Strasznie mi brakowało tego motywu głównego (Dobra niby był motyw Clary, ale odczułam wrażenie jakby nie był on az tak ważny) Mimo iż "Asylum Of The Daleks" i "Town Called Mercy" uważam za fantastyczne w tym sezonie, a przez Anioły płaczę do tej pory. Jednak osobiście moim ulubionym sezonem jest 5, bo nie był jeszcze tak przemoffacony ale jednocześnie był bardzo Doctorowy. Do tego Clara to towarzyszka, której nie znoszę i obstwiam, że to także wpływa na moją dość ostrą krytyczność tego sezonu. Ale poczekamy, zobaczymy. Kto wie, może 8 sezon mnie zaskoczy ;)

      Usuń
    3. Myślę, że 8 sezon zaskoczy wszystkich :)
      A co do chaotyczności to zgadzam się z Tobą. Oglądałem go trochę pod kątem odejścia Pondów i nowej towarzyszki. Żal mi trochę, że Moff nie postarał się bardziej. Cold War, Journey to the Center of the TARDIS czy Nightmare In Silver naprawdę mogłyby być lepsze. Bardzo się na tych epizodach zawiodłem. Szczególnie, że dostajemy w nich bardzo niedopracowane postacie drugoplanowe. A postacie drugoplanowe są czymś ważnym w tym serialu. Nie wiem czy świetne zdjęcia są w stanie to zniwelować. A szkoda.
      Nie, nie narzekam. Mogło być gorzej :) A w najbliższym czasie powinno być też zdecydowanie lepiej.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...