sobota, 25 stycznia 2014

Catch 'em all!

Nie będę się rozpisywał o pokemonowym anime, które znamy wszyscy na wylot od Asha po "Zespół R znowu błysnął". Nie. Zamiast tego przedstawię produkcję o tym samym tytule, ale bazującym na uniwersum Pokemonów zupełnie inaczej niż nasz wiecznie młody przyjaciel Ash Keczup.

Nintendo.
Pokemon Origins.


W tym przypadku mamy anime bazujące w całości na grze. Co prawda, nie jest to pierwsza wersja Red/Blue, a FireRed/LeafGreen, ale tak czy siak, fabuła pozostaje ta sama. Wygląd postaci między tymi dwoma grami jest inny, ale wyraźnie to widać tylko na tym, że Red ma brązowe, a nie czarne włosy. (Pojawia się jeszcze problem z tłumaczeniem, w mandze pojawia się dziewczyna Blue i rywal - Green, a w amerykańskiej wersji ich imiona zostały pomyłkowo zamienione i tak pojawił się ten tłumaczeniowy koszmarek. Ja pozostaję przy wersji japońskiej, oryginalnej.)

Na mandze o tytule Pokemon Adventures trochę się znam, ale na starszych rozdziałach, czytałem do piętnastego tomu czyli cała saga Red/Green/Blue, Yellow oraz Gold/Silver/Crystal. Później straciłem zapał ze względu na ilość i na fakt, że, pomimo całkiem interesujących fabuł kolejnych sag, to manga bazująca na prostym schemacie i, w moim przypadku, nie czułem potrzeby kontynuowania jej.

I pomyśleć, że cała akcja z duchem jest tak stara...
Pierwsza wersja animacji z Pokemonami jest oparta na jednej fabule w każdym odcinku, a jej odbiorcami są dzieci jeszcze młodsze niż grupa docelowa mangi. Podobnie jak z mangą, regularnego oglądania zaprzestałem na serii Master Quest, która była świetna i naprawdę miło ją wspominam. Oglądając ją na Polsacie ciemnym rankiem czułem się całkowicie usatysfakcjonowany, a ostatni odcinek, gdy Misty i Brock wrócili do swoich rodzinnych miast. Tylko pojawia się tutaj podstawowa wada, a może zaleta, tej serii. *liczy na palcach* Oglądając to miałem siedem lat. Równo dziesięć lat temu. Kiedy jakieś dwa lata temu postanowiłem zobaczyć co tam się dzieje w nowych seriach, zobaczyłem te same schematy i dosłownie powtórki z pierwszych serii.
Niestety ta animacja nie rośnie razem z widzem, ale pozostaje wciąż na tym samym poziomie.

W gry grałem i nie mają problemów wymienionych przeze mnie wyżej. Po prostu trzeba zostać Mistrzem Pokemonów, skompletować PokeDex, rozmawiać i walczyć z innymi trenerami, łapać nowe Pokemony, wykonywać po drodze różne zadania i cieszyć się uroczą, pikselową animacją. Bez żadnych udziwnień.
A same gry polecam choćby na emulatorze GameBoya czy Nintendo.


Wracając do Pokemon Origins.
Bazuje na grze, której fabuła nie jest zbudowana dla młodocianych odbiorców. Nie ma tu też jakichś hektolitrów krwi, ale walki trenerów są zdecydowanie bardziej brutalne i naturalniej pokazują rywalizację. Bardzo ucieszyły mnie pojawiające się po każdym ciosie paski malejącego HP, ukłon w stronę gry. Same stworki są bardziej zwierzęce i bezlitosne.
(W gifach znajdziecie porównanie identycznych scen z gry, tutaj konkretnie Red/Blue na GameBoy'a.)

[Poniższy tekst odnosi się bezpośrednio do fabuły.]
Fabuła zaczyna się tak jak zawsze, młody trener przybywa do profesora Oak'a, żeby otrzymać swojego pierwszego towarzysza podróży. Towarzyszy my jego przyjaciel z dzieciństwa czyli rywal. Wyrusza więc w podróż chcąc skompletować PokeDex i nie wiedząc jeszcze nic o Lidze Pokemon. Tutaj się ucieszę, bo Brock wreszcie wygląda normalniej i jego rola nie opiera się na byciu idiotycznym hodowcą. Tutaj jest liderem i to całkiem silnym. Podczas walki odnosiłem wrażenie, że cały czas kontrolował sytuację i dał się pokonać, żeby Red czegoś się nauczył. Zadziałało.
Tutaj powinna pojawić się teraz pełna przygód podróż pełna Zespołu R, łapania Pokemonów i zdobywania kolejnych odznak.
Ale nie.
Pojawiamy się dalej fabularnie. Idziemy z fabułą gry i wszystko można sobie dopowiedzieć. Red ma już trzy odznaki i odbywa się wzruszająca fabuła z małym Cubonem. Zespół R jest bardziej okrutny niż we wcześniejszych przedstawieniach. Tutaj jesteśmy naprawdę przeciwni jego postępkom, ale lepiej byłoby powiedzieć, że zbrodniom.

Jak ja się cieszę, że Misty pozostała tu tylko liderką.
Po następnym przeskoczeniu w czasie, widzimy Reda spotykającego pierwszy raz Giovanniego. Dowiaduje się wtedy, że to szef Zespołu R i przegrywa z nim walkę. Kolejny raz walka jest brutalna i przegrana dla głównego bohatera.
W czwartej części fabularnej Red pokonuje Giovanniego jako lidera. Ta scena jest świetna i pokazuje, że Giovanni nie zawsze był zły. Szczerze, jestem w stanie uwierzyć w jego przemianę, a raczej powrót do swojego starego "ja". Podobało mi się to. Podobnie jak nagłe zakończenie wątku Zespołu R. Takie szybkie, takie proste.

A walka o mistrzostwo też była niczego sobie. Naprawdę ciekawa i, pomimo, że znamy wynik, emocjonująca. Potem pojawia się kilka elementów żartobliwych, problem ze zdrowiem Blue/Greena oraz skompletowanie Pokedexu. No, prawie że. Został tylko numer 151.
[Koniec tekstu odnoszącego się bezpośrednio do fabuły.]
Mam nadzieję, że przegląd fabuły nie był złym pomysłem.


Od strony kreski, to przedstawiona to bardzo przypomina mi tą zaprezentowaną w serii Durarara!. Szkoda, że w seriach z nieśmiertelnym Ashem jest pod tym względem o wiele gorzej (pod każdym względem jest o wiele gorzej).

Moim zastrzeżeniem jest wykorzystanie w tym, bądź co bądź, nostalgicznym odcinku było wykorzystanie formy MegaEwolucji Charizarda. Na ile wcześniej to nie jest widoczne, to teraz naprawdę rzuca się w oczy promocja gier X/Y i szóstej generacji. Szkoda, bo choć scena walki była ładna, to wolałbym, żeby obyła się bez takich dopalaczy.
(I kolejny raz przekonałem się, że Mewtwo to mój absolutnie ulubiony Pokemon.)
Nie pojawia się tu też dość istotna fabuła z Billy'm i Eevee oraz pewną niekoniecznie działającą maszyną, Snorlaxem taranującym przejście, a przede wszystkim niekończące się starcia z Zespołem R.

Główni bohaterowie są swoimi przeciwnościami, ale szkoda, że też od strony moralnej.
Ogółem - fajnie było.
Jeszcze fajniej, że był to tylko jeden długi odcinek, a nie seria. W serii jeden odcinek mógłby być dobry, dziesięć następnych kiepskie, a dopiero jedenasty dobry. Tak, pominięto niepotrzebne akcje, które można by nazwać zwyczajnymi zapychaczami.
Słusznie uczyniona i chwała twórcom.

Koniec.
I do napisania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...