niedziela, 13 października 2013

Niebieska strona mocy.

Najdłużej emitowany serial science-fiction, który 23 listopada będzie obchodził hucznie swoje Pięćdziesięciolecie (ang. 50th Anniversary).
Mogę mówić tylko o jednej rzeczy.


Zacznijmy od tego o czym opowiada Doctor Who.
Dla każdego fana lub osobnika nazywającego siębie Whovian (to ja!) odpowiedź jest prosta. Ten serial opowiada o wszystkim. O rodzinie, o konsekwencjach własnych czynów, o podróżach w czasie, o statuach aniołów wysyłąjących swoje ofiary w przeszłość oraz o dinozaurach żyjących na statku kosmicznym. O WSZYSTKIM.
A bardziej na serio. (I w bardzo dużym skrócie.)
Głównym bohaterem jest Doktor (ang. The Doctor), który jest kosmitą, ostatnim ze swojej rasy, Władców Czasu (ang. Time Lord) podróżującym w statku kosmicznym, o nazwie TARDIS (jest to statek płci pięknej) wyglądającym z zewnątrz jak niebieska budka policyjna (and. Time And Relative Dimension(s) In Space). Podróżuje w czasie i przestrzeni ze swoimi towarzyszami (przeważnie towarzyszkami) i czasem uda im się uratować jakąś planetę czy cywilizację.

Jest jeden  obrazek, który ładnie obazuje sens Doctora Who, ale jest w nim duży spoiler.
Jeśli nie wiesz kim jest River Song, a chcesz dowiedzieć się z serialu, to nie czytaj tego obrazka!

Trafniej nie dało się tego ująć.

Jednymi słowy, każdy znajdzie tu coś dla siebie.
Są odcinki bardziej przygodowe, rodzinne, upiorne, detektywistyczne, z elementami tajemnicy czy po prostu komediowe. Odcinki mają różnych scenarzystów, więc są bardzo różnorodne. Aktualnym głównym scenarzystą (ang. head writer) jest Wielki Troll Moffat.

Teraz trochę się rozdrobnię.
Ciekawość tego serialu polega też na bardzo zmiennej obsadzie. Dzieje się tak, ponieważ główny bohater, Doktor, w chwili śmierci regeneruje się w nowe ciało, a jego charakter również się zmienia. I nie są to zmiany kosmetyczne. Wraz ze zmianą osobowości zmienia się również styl każdego wcielenia. Każde z nich (a to jedna osoba!) ma swoje cechy szczególne, powiedzonka. Na przykład Jedenasty lubi mówić "Geronimo!", a Czwarty "Would you like a jelly baby?". Ubiór też się zmienia. U Piątego mamy garnitur do gry w polo, a Dziewiąty skórzaną kurtkę i wiecznie czarne spodnie.
Jedyne co łączy wcielenia Doktora psychicznie to wspomnienia. Ewentualnie towarzysze, ale o nich za chwilę.
Patrzymy od lewej do prawej.
Doktorowi zawsze ktoś towarzyszy. (Przeważnie są to młode mieszkanki Ziemi.)
Z punktu widzenia fabuły klasycznych serii (do 1989 roku) towarzysze nie są punktem koniecznym. Przydają się jednak, kiedy Doktor nie może robić dwóch rzeczy równocześnie lub kiedy ktoś ma być ratowany. (Przykładem może być wnuczka Doktora, Susan.)
Nie są oni jednak zupełnie poboczni. Ktoś musi strofować Doktora, żeby się nie zapędził. Sądzę, że to główna rola towarzyszy. A poza tym, ktoś musi zadawać pytania, żeby widz wiedział co znaczą wypowiadane przez Doktora mądre zwroty. No i mają wolną wolę, i nie zawsze wszystko idzie po myśli Doktora. Mogą oczywiście też pojawić się też ich historie życiowe, miłosne i sytuacje doprowadzające ich do puszczenia pokładu TARDIS.

W nowych seriach (od 2005 roku) typ towarzyszki nie zabierającej dla siebie sporej części fabuły znika.
Puf!
Rose Tyler, pierwsza towarzyszka nowych serii, dostaje ogromny wątek fabularny, ale i miłosny z Dziewiątym. Po obejrzeniu finału pierwszego sezonu ma się tylko jedno odczucie. Ona jest super. W swoich podróżach z Dziesiątym nie jest już tak nachalna, a większość przygód przypada Doktorowi.
Martha Jones i Donna Noble są zdecydowanie mniej nachalne jeśli chodzi o kradnięcie fabuły, ale nie do końca. Obie są tak istotne, że bez nich nie mielibyśmy akcji, ale to zdecydowany plus. Zawsze jest miło znaleźć kogoś ktoś ratuje naszego nieszczęsnego kosmitę.
Do 2010 roku towarzyszki są istotne, ale bez przesady.
Ale od 2010...
Nadchodzi era Stevena Moffata.
Amy Pond i Rory Williams. Seria 5, 6 i początek siódmej mówią praktycznie tylko o tej parze. Są oni kluczowi w każdym odcinku. To oni, a w zasadzie głownie Amy, najważniejsze rzeczy. Osobiście, nie narzekam. Wiem, że wielu osobom nie odpowiada ten sposób prowadzenia serii, ale ja lubiłem Pondów (choć miałem gorsze i lepsze dni).
Clara Oswald jest ważna, ale sposób jej napisania daje Doktorowi duże pole do popisu. Byłaby pewnie towarzyszką taką jak Donna czy Martha, ale Moffat przyszykował dla niej coś lepszego. Rozbudowany wątek tajemnicy. A do tego, to osoba biorąca sprawy we własne ręce, a nie czekająca biernie aż Doktor (tudzież Edward) ją uratuje.

Każda kolejna towarzyszka myśli, że jest tą pierwszą i "wyjątkową".
No chyba, że jest się Susan.
Największą zaletą tego serialu są zmiany.
Nowe wcielenia doktora, nowi towarzysze, nowe powiedzonka. To niesamowite jak jeden serial może być tak różny sam w sobie. Niestety niektórzy zapominają o tym. Chcą, żeby ich ulubione postacie były wieczne, choć to niemożliwe. 
Takie jest życie.
Choć tutaj zmiana wcale nie musi być zmianą na gorsze. Tutaj częściej (tak, częściej) obserwuje się zmiany na lepsze. Naprawdę. 

A na koniec...
Wielkimi krokami zbliża się do nas temat fanowskich sporów czyli Dwunasty Doktor.
To wielka sprawa. Peter Capaldi pojawił się już w serialu i, jak dla mnie, wypadł całkiem pozytywnie. Do tego jest Szkotem ze szkockim akcentem. Niektórym przeszkadza to, że Czekam z wielką niecierpliwością na święta, choć równocześnie opuści mnie mój ulubiony Doktor nowych serii.

Nie da się lepiej wypaść dla fanów niż zrobić to samo co czynił Pierwszy Doktor.

PS/ Nie wiem jak będą pojawiać się wpisy w najbliższym tygodniu. Będę starał się coś naskrobać, ale nie mam pojęcia jak to będzie z wolnym czasem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...