sobota, 12 października 2013

Sto jeden miejsc do zobaczenia.

Wpis trochę opóźniony, bo Internet obraził się na mnie. Na szczęście już mu przeszło.

Miałem ostatnio potrzebę obejrzenia czegoś w czym znajduje się duża ilość Clary Oswald. I to nie Clary z finału siódmego sezonu, ale Clary w jego początku. A raczej jej początków w byciu towarzyszką.
(Przy okazji, najlepszą towarzyszką.)
Obejrzałem, więc odcinek Doctora Who, który ma wszystkie te cechy.
7x06. The Bells of St. John. Written by Steven Moffat.
Najlepszy pseudonim w historii Doctora Who, ale i najsmutniejszy.
Moje pierwsze wrażenie co do tego odcinka (kiedy widziałem go pierwszy raz) było bardzo negatywne. Motyw zamknięcia w monitorach już był (patrz: The Idiot's Lantern). Bardzo nie lubię kiedy tak charakterystyczne momenty powtarzają się tak wyraźnie. A poza tym Clara była bardzo, ale to bardzo nieprzekonująca. Ale słusznie uczyniłem dając odcinkowi jeszcze jedną szansę.
Myliłem się.
To naprawdę dobry odcinek.

Przedstawię wam kilka argumentów przemawiających za tą opinią.
#1. Clara.
Moje wcześniejsze niezadowolenie współczesną Clarą wynikało z tego, że oglądałem odcinek w całości po angielsku. Po prostu, technicznie, nie zrozumiałem jej wątku. Tego, że została "poprawiona" i tego, że była taka "zwyczajna". Teraz już wiem. A do tego Jenna tak uroczo zagrała każdą swoją scenę, że aż trudno oderwać wzrok.
Tak, uwielbiam Clarę Oswald i jej grającą ją aktorkę.



#2. Wielka Inteligencja.
Jeszcze nie zapoznałem się z GI (ang. Great Intelligence) z klasycznych serii, mam przed oczami tylko jej obraz z sezonu siódmego. Podoba mi się jednak bardzo moffatowy zabieg polegający na pokazaniu postaci w zaskakujących okolicznościach i nic z tego nie wyjaśnić do finału. I dobrze, lubię kiedy Moffat tak robi.
Do tego dobre wrażenie robi Miss Kizlet, jej technologie (są ciekawe, ale wspominałem, że motyw ludzkich twarzy na monitorach już był?), upgrade'owanie ludzi oraz relacje z Wielką Inteligencją. Co pradwa można było tą panią lepiej opisać, ale jej końcowa scena była bardzo, jak dla mnie, życiowa i smutna.



#3. Wi-Fi.
Kolejny raz Moffat pokazuje jak zawsze udaje mu się z miłych rzeczy robić życiowe traumy (statuy aniołów, cienie, śnieg, a teraz Wi-Fi). W tym wątku podobała mi się jego swoista prawdopodobność (o ile w tym serialu może istnieć coś takiego). W końcu, gdyby ktoś był wystarczająco genialny i dysponuje wystarczająco wysoką technologią to czemu nie mógłby przechwytywać ludzkich umysłów przez Internet?


#4. Doctor Who?
Cytaty. To chyba jeden z największych plusów odciknów autorstwa Moffata. Ten pan naprawdę potrafi napisać coś nie tylko dobrze, ale i poruszająco. Tutaj dostajemy np. "11 rozdział", "Where am I?" czy "snog box". No i oczywiście koronny przykład charakteryzujący odcinki naszego Trolla.


Ten odcinek można traktować jako pierwszy odcinek siódmego sezonu. Nawet na kilku stronach zobaczyłem, że został nazwany pierwszym odcinkiem ósmej serii... Doesn't matter.
Pięć pierwszych (z Pondami), jak dla mnie, to przedłużenie ich ery trwającej głównie przez sezon piąty i szósty. I nawiasem mówiąc, mieli oni naprawdę dobre odcinki. Teraz trwa era Clary, która ma duży potencjał i scenarzyści czerpią z tego potencjału pełnymi garściami.
Na przykład w tym odcinku.
Clara podchodzi sceptycznie do dziwacznego człowieka ubranego jak mnich, ale jest w tym dużo realizmu. Głównie dzięki świetnej mimice grającej ją aktorki. A kiedy z grą akatorską idzie w parze świetny scenariusz to nie można tego zepsuć.
Matt też dobrze sobie radzi z kreacją Doktora, ale nad nim nie będę się rozczulał. Jest genialnym aktoriem, jest między nim, a Jenną chemia potrzebna do dobrego pokazania ich relacji.

W tym drugiej części tego sezonu są lepsze odcinki, ale ten zdecydowanie jest w czołówce. Nie podam wam jeszcze mojej listy ulubionych odcinków, bo to będzie jeden z moich przyszłych wpisów.

Spotkałem się kiedyś z opinią, że to dobry odcinek do rozpoczęcia oglądania Doctora Who.
To nie jest dobry odcinek do rozpoczęcia oglądania Doctora Who.
Po pierwsze i najważniejsze, dlatego, że Clara jest moffatowym wątkiem rozpisanym na cały siódmy sezon. Trzeba obejrzeć Asylum of the Daleks i The Snowmen, żeby zrozumieć fascynację Doktora panną Oswald. Po drugie, jest tu dużo smaczków, nawiązań, które dla nowych widzów moga być niewidoczne, a szkoda, bo książka Amelii Williams to nielada ciekawostka.

Koniec.
Do napisania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...